Motywacja do biegania – 1000 km w 30 dni

with Brak komentarzy
Motywacja do biegania

Są na tym świecie ludzie, którzy nie powariowali na punkcie istniejącej pandemii. O ile o istnieniu wielu takich osób każdy wie, gdzieś tam w sferze prywatnej, o tyle ciężko, przynajmniej oficjalnie, odnaleźć urzędników państwowych, którzy nie panikują. Nie każą zakładać ośmiu kombinezonów, trzech par rękawiczek i maseczek – kąpiąc się na koniec w tym wszystkim w płynie do dezynfekcji, po czym najlepiej siedzieć w domu i unikać świeżego powietrza jak ognia. Oczywiście można polemizować, czy jest to wiara w zagrożenie – w ten nieco przerysowany mój opis, czy jednak strach przed odpowiedzialnością prawną za lekceważenie skądinąd nie do końca legalnych obostrzeń. 

Nie będę tego rozstrzygał, gdyż nie o tym stanowi ten artykuł. Chcę tym – nieco nie w temacie – wstępem, zwrócić jedynie uwagę na ludzi piastujących stanowiska na szczeblach państwowej administracji, dla których równie istotne jak zewnętrzne czynniki ochrony przed zarażeniem jest budowanie swojego zdrowia poprzez zdrowy styl życia. 

Celestynów wzorem

Jednym z nielicznych miejsc, gdzie poprzez podjęcie odpowiednich działań otwarcie propaguje się zdrowy styl życia na świeżym powietrzu (również w czasach pandemii), jest Gmina Celestynów. Mimo nielicznej społeczności, jaką stanowią mieszkańcy tej gminy (nieco ponad 11 tys.), jest ona przykładem na to, jak wiele można robić dla naszego zdrowia fizycznego. Od kilku lat tamtejszy GOKiS regularnie organizuje imprezy biegowe, zrzeszające nie tylko mieszkańców, ale również biegaczy z sąsiednich gmin i powiatów. Imprezy są tak pomyślane, aby integrowały całe rodziny: są zawody dla najmłodszych mieszkańców, dorosłych amatorów, aż po trenujących profesjonalnie. Każdy może znaleźć coś dla siebie. Lokomotywą tej całej machiny jest p. Michał Kwiecień, którego nawet wyżej wspomniana pandemia nie zraziła do działań – organizowania w dalszym ciągu bezpiecznych imprez biegowych.

Nie ulegając tym pandemicznym zapędom, w ramach których najlepiej wszystkich pozamykać w domach, odważnie namówił tamtejsze władze, aby kontynuować zaplanowane wcześniej imprezy biegowe, a nawet organizować nowe! Tak było z VI edycją celestynowskiego biegu ulicznego z 2020 i tak było z tegoroczną imprezą biegową – Wirtualnym Wyzwaniem Biegowym. W obu tych przypadkach biegi odbyły się poprzez tzw. Biegi Wirtualne. Biegi takie charakteryzują się indywidualnymi aktywnościami każdego z osobna. Jedynym warunkiem, jaki należy spełnić, jest posiadanie aktywnego odbiornika GPS w telefonie lub smartwatchu podczas wykonywania aktywności. Takie rozwiązanie pozwala zgodnie z restrykcjami uniknąć  zgromadzeń ludzi, gdyż każdy biegnie w dogodnym dla siebie miejscu i czasie, przy jednoczesnej dokładnej weryfikacji i archiwizacji aktywności zawodników poprzez dedykowany portal datasport. 

Przy pomocy właśnie takiego rozwiązania celestynowski GOKiS zorganizował konkurs na przebiegniecie jak najdłuższego dystansu w przeciągu 30 dni. Zawody odbywały się od 25 marca do 25 kwietnia br. i udział w nich mógł wziąć każdy chętny. 

No to biegniemy! A niektórzy nawet jadą…

Biorąc pod uwagę ówcześnie obowiązujący, a co za tym idzie wiążący mi nieco ręce w sprawach zawodowych lockdown, postanowiłem zagospodarować ten wolny czas na sprawdzenie swoich możliwości, sił i samodyscypliny. Znając swoje dotychczasowe przebiegi, zwycięstwo w takimi przedsięwzięciu nie tylko byłoby prestiżowe, ale co najważniejsze wcale nie takie nieosiągalne.

Oczywiście jak to w życiu bywa, lubi ono pisać własne scenariusze. Szybko się okazało, że założony kilometraż na poziomie 50-70 km tygodniowo nie pozwoli nawet oglądać pleców pierwszej trójki. Konkurencja okazała się bardzo mocna. Trochę byłbym naiwny, sądząc inaczej, jednak uwagę przykuwał szczególnie jeden osobnik. Gość, który prawie codziennie pokonywał 50 km, szybko stał się obiektem moich obserwacji. Poza profesjonalistami na poziomie ultra biegów nie słyszałem, aby ktoś jeszcze biegał tak daleko i tak szybko. Stąd postanowiłem trochę poszperać i poszukać informacji- może w wyzwaniu bierze udział jakiś znany ultramaratończyk? Niestety czar prysł dość szybko. Okazało się bowiem, że to nikt ważny. Mało tego: bez skrupułów, bezczelnie kręcił kilometry… samochodem. Nawet nie wiecie jak costakiego może zniechęcić, jak działa na psychikę, jak spada motywacja do biegania.

Motywacja do biegania – Cel i plan

Z jednej strony czułem zażenowanie, z innej radość, bo dyskwalifikacja tego człowieka to kwestia czasu, a tym samym szanse na moje zwycięstwo rosły. Jednak jeszcze z innej perspektywy, gdzieś tam po moim umyśle z wolna pełzło uczucie braku celu. Jeśli człowieka zgłoszę już teraz, to nie będę miał się z kim ścigać, bo przewaga naszej dwójki w tamtym momencie była już pokaźna. A jednak mimo nieuczciwości ta rywalizacja pozwalała mi odkrywać we mnie niesamowite pokłady determinacji, zaangażowania i siły. Prawdę mówiąc, pierwszy raz w życiu mogłem sprawdzić swoje podejście w takiej sytuacji. Łatwo się mówi i pisze o swoich zaletach i silnych stronach na szkoleniach, gdzieś tam w hotelowych salkach na flipcharcie, ale dopiero w praktyce wychodzi, kim naprawdę jesteśmy i na co nas stać. Ten egzamin zdawałem wzorowo. U większości ludzi, a szczególnie sportowców, nieuczciwa konkurencja podcina skrzydła. Zwyczajnie nie chce się z kimś takim rywalizować, opada motywacja. U mnie to zadziałało w drugą stronę: jak woda na młyn, jak płachta na byka. 

I właśnie dlatego w tym momencie narodził się nowy ambitny cel, nowa motywacja do biegania. Chciałem przebiec w miesiąc tysiąc kilometrów. Już bez znaczenia, co zrobi nieuczciwy oponent. Już bez znaczenia, czy osiągnę zwycięstwo. Chciałem mieć po prostu nowy cel, chciałem spróbować osiągnąć coś trudnego, gdzie tak naprawdę największym przeciwnikiem dla nas…jesteśmy my sami. Nasza głowa, nasze myśli, nasze podejście. 

Z takim nowym celem narodził się też nowy plan. Byliśmy na ten moment gdzieś w połowie zawodów. Do końca wyzwania pozostały dwa tygodnie, a więc jak łatwo mogłem sobie policzyć – brakowało mi do osiągnięcia celu około 36 km dziennie. To dawało dość prosty plan. Biegać co drugi dzień maraton. 

Do tego momentu maraton uważałem za „niezdrowy” dystans. Oczywiście jeśli ktoś nie biega wyczynowo ,można go przebiec raz na kilka lat jako ciekawostkę przyrodniczą. Jednak częste bieganie maratonów, a szczególnie na wynik, uważałem za destrukcyjne dla organizmu. I tu na chwilę, a dokładnie na trzy tygodnie musiałem zmienić swoje myślenie i zaprzyjaźnić się z tym dystansem, bo będę musiał odbyć około 8 biegów na dystansie 42,2 km.

Motywacja do biegania a praktyka

Kompromis był taki: ja postaram się biegać każdy z tych maratonów jak najmniejszym nakładem sił, a w zamian organizm pozwoli mi się zwlec następnego dnia rano z łóżka na regeneracyjną… trzydziestkę (30 km). Najmniejszy nakład sił dla mojego organizmu to bieganie maratonu przez 4-5 godzin. Nawet lockdown nie pozwalał mi na tyle wolnego czasu. Co robić?

Rozwiązanie było jedno. Biegać wtedy, gdy… wszyscy jeszcze śpią. Plan niby prosty, dla wielu zabójczy – wypalił. Wstawienie o 4 rano, w plecak woda, banan, baton i w drogę. Oczywiście to byłoby zbyt proste do realizacji jak dla mnie. Dlatego Opatrzność przygotowała niespodzianki. Trzeci tydzień zmagań okazał się tygodniem równikowych deszczy – o temperaturze podbiegunowej. Cały tydzień lało. Dla tych, którzy nie wiedzą, wyjaśniam. O ile jeszcze 30 minut truchtania w przyjemnym, wiosennym, CIEPŁYM (!!!) deszczyku może być nawet zbawiennie dla zmęczenia, o tyle cztery czy pięć godzin taplania się w deszczu przy 4 stopniach Celsjusza, kończy się przemoknięciem człowieka do suchej nitki i zmarznięciem do szpiku kości. Jak nie trudno się domyślić, wracałem trzęsący się jak galareta z mokrymi do cna nawet gatkami. Jak wyglądają pachwiny otarte przez przemokniętą bieliznę? Pominę. 

Mało tego. Przemoczyłem wszystkie buty, które nie chciały schnąć z powodu niskich temperatur. Zbawienny okazał się Internet i szybki zakup butów biegowych z membraną wodoszczelną. Jednak szybki – jak to zazwyczaj bywa – nie jest najlepszy. W nowych butach stopy wprawdzie były suche, ale pięta otarta do krwi od zbyt twardych zapiętków. Doszły zatem nowe kombinacje alpejskie z plastrami i opatrunkami na nogę.

Do garderoby biegowej dołączyłem jeszcze płaszcz przeciwdeszczowy, jednak w tym cudzie techniki wytrzymałem tylko jeden bieg. Szelest, jaki to coś wytwarza przy ruchach, po kilku godzinach doprowadza do szału. Mało tego, kaptur nasuwa się na oczy z częstotliwością mniej więcej trzech kroków, więc należy cały czas przytrzymywać go ręką. A wiecie, co czuje ręka przemoczona deszczem w temperaturze 4 stopni C? Nic. Dokładnie nic. Traciłem czucie w ręce i co jakiś czas musiałem odpuścić kaptur i biec z zasłoniętymi oczami, żeby rozgrzać dłoń. Dobrze, że mam dwie, jakoś się tam uzupełniały. Ale i tak koszmar! 

Aha! Pamiętajcie: w deszczu przy niskich temperaturach lepiej biegać bez rękawiczek. Rękawiczki, nasiąkając wodą, tworzą zimną izolację, co doprowadza do szybszego wychodzenia dłoni. Wracając do płaszczyku, jego nieprzepuszczalność wszystkiego (nie tylko wody) powoduje pocenie się do potęgi już nawet nie wiem której. W rezultacie po wojażach z płaszczem wróciłem podobnie mokry jak bez niego. To był mój pierwszy i ostatni bieg w worku foliowym. Bo inaczej tego się nazwać nie da.

Motywacja do biegania

Na początku takiej długoterminowo-dystansowej przygody jest dość ciekawie. Biegasz powoli, rekreacyjnie. W końcu postanawiasz zwiedzić dawno nieodwiedzane zakątki, stare trasy biegowe z początku w Twoich przygód. Odżywają wspomnienia, czasami rodzą się nowe idee, a czasami głupie pomysły. Jednak nawet najdłuższe trasy opiewają na kilkanaście kilometrów, a tu jest do wybiegania 1000. W związku z czym, zwiedzając już czwarty raz to samo, człowieka powoli trafia szlag.

Nawet najsilniejsza głowa nie jest w stanie dzień w dzień biegać po 3 czy 4 godziny z uśmiechem na twarzy z tą niesamowitą radością. Och, jakie to bieganie świetne, ile mi dostarcza endorfin! Takie wyzwania wcześniej czy później kończą się bieganiem tylko i wyłącznie na rozum. Pchaniem tego całego przedsięwzięcia jedynie głową, bo nogi i mięśnie nie mają już siły.

Wstajesz rano z łóżka obolały, nie nadążasz się regenerować. Biegając przez 4h musiałbym się tyle samo czasu rozciągać, aby zminimalizować nie tylko możliwość kontuzji, ale przede wszystkim uczucie dyskomfortu przeciążeniami i naciągnięciami mięśni. Ostatni tydzień pod tym względem wyglądał dramatycznie. Pierwsza godzina biegania polegała na szukaniu kompromisu ze swoim ciałem. Wyglądało to mniej więcej jak nauka chodzenia. Biegłem koślawo, jakbym robił to pierwszy raz w życiu z kijem w tyłku. Chciałem w ten sposób odciążyć wszystko, co mnie boli. A oczywiście tego nie mogłem zrobić, bo tak naprawdę powinienem był w takim razie biec na rzęsach.

Druga godzina wyglądała już nieco lepiej. Zazwyczaj kończyła się ona blisko połowy dystansu, więc łatwiej głowie przetłumaczyć, że teraz to już z górki. Nogi lepiej współpracowały. Te końcowe godziny były pętlami krótkich tras blisko domu. W ten sposób oszukiwałem głowę, że już niedaleko. Pomagało to jeszcze lepiej znosić trudy biegu. Dodatkowo dopingowałem się muzyką w słuchawkach. Jednak do tej pory ulubione melodie stawały się pomału znienawidzone. Mimo posiadania ponad czterdziestogodzinnej audioteki, utwory powtarzały się po kilkanaście razy. Nic dziwnego, wszakże w tym przedsięwzięciu wykręciłem ponad 120h w biegu. 

Odpowiednia motywacja do biegania była tu kluczem. Biegając skoro świt na swojej drodze często nie spotykałem przez kilka godzin nawet jednego człowieka. Nawet psa. Może jakiś by mnie pogonił, przynajmniej chwilowo wzrosłaby adrenalina. Coś by się działo, jakaś atrakcja, a to nuda, krok za krokiem tylko ja i moje kroki. W sumie zrobiłem ich ponad 1 000 000 (milion). Zwycięstwo zapewniłem sobie już kilka dni przed zakończeniem. O ile jeszcze drugi z zawodników mógł jakimś cudem w ciągu tygodnia odrobić te 300 km, to raczej nie było to możliwe trzy dni przed końcem. Mimo tego nie odpuszczałem i jeszcze ostatniego dnia wyzwania przebiegłem ósmy maraton. Mojej radości nie było końca, gdy budząc się 26 kwietnia, nie musiałem iść biegać. To była większa radość niż zwycięstwo. Cieszyłem się jak dziecko, które dowiaduje się w poniedziałkowy poranek, że przez najbliższy tydzień szkoła będzie zamknięta i ma 5 dni wakacji. To chyba najlepiej odzwierciedla poziom zmęczenia i zaangażowania w ten wyczyn.

Wyzwanie w liczbach

Całe wyzwanie między 25.03.21 – 25.04.21 zaowocowało 

1 200 598 kroków 

1024,82 km

2337 metrów w górę.

w tym

8 maratonów

1 ultramaraton

7 biegów trzydziestokilometrowych

5 półmaratonów

17 biegów poziomie od kilku do kilkunastu kilometrów.

Ciekawostką jest to, że biegając po płaskim, z dala od Tatr, da się w miesiąc zdobyć Przełęcz Waga 2337 m n.p.m położoną pomiędzy Ciężkim Szczytem a Rysami.

Motywacja do biegania – Sposób na sukces

Czy tego typu projekty są zdrowe dla naszego ciała? Zapewne dla osoby niebiegającej w ogóle, takie wyzwanie mogłoby być o ile nie zabójcze, to na pewno mocno kontuzjogenne. Ja dość długo i dużo biegam, znam swoje możliwości. Posiadam odpowiedni kilometraż i wytrenowanie, aby wiedzieć jak podejść do sprawy, żeby uniknąć niepotrzebnych kontuzji. Oczywiście wszystkiego przewidzieć się nie da. Jednak z pewnością bez odpowiedniego bagażu doświadczeń jest to arcytrudne wyzwanie.

Ja również, zakładając z góry pierwszego dnia, że będę musiał przebyć 1000 km, bym się nad tym głęboko zastanowił. Dlatego w tym momencie uświadomiłem sobie jaką siłę pełni motywacja do biegania oraz sposób, w jaki należy planować pewne rzeczy.

Przede wszystkim musisz być myślami tu i teraz. Nie możesz wybiegać za daleko w przyszłość. Nie ważne czy to jest bieganie czy jakaś inna czynność. Nieistotne czy dotyczy to życia prywatnego czy zawodowego. Metodyka działania zawsze jest ta sama. Dziel sobie każdą rzecz na mniejsze odcinki i każdego dnia realizuj jeden z nich. Nawet te małe odcinki mogą wydać się trudne, więc również możesz dzielić je na mniejsze. Wszystko jest w sile naszej głowy. Biegając pętle mówiłem sobie: jeszcze tylko trzy, jeszcze tylko dwie, jeszcze jedna. Będąc na 20 km przekonywałem siebie, jak błyskawicznie ta dwudziestka zleciała. Jeszcze raz tyle i chłodne piwko czeka w lodówce.

Pamiętam wywiad z Robertem Korzeniowskim, który jeszcze jako Olimpijczyk na pytanie, jak sobie radzi ze zmęczeniem i z tą wiedzą tak długi dystans czeka go jeszcze do przejścia – do ukończenia tych 50 km, zawsze odpowiadał, że włącza zasadę kija i marchewki. Musisz sobie powtarzać, że już niedaleko, że dasz radę. Zawsze szukać pozytywów, a nie negatywów. Zawsze szukać to, co Cię zbliża do celu, a nie co od niego oddala. Ta zasada dotyczy zarówno sportu, jak i każdej dziedziny życia prywatnego czy zawodowego. Tak właśnie też działa motywacja do biegania.

I z tą myślą Cię zostawiam.

motywacja do biegania

Zostaw Komentarz